Prawidłowością ostatnich ponad dwustu lat w naszym kraju była swoista symetria: materialna mizeria większości naszych obywateli szła często w parze z bogactwem duchowym lub intelektualnym. I odwrotnie – wraz ze wzrostem bogactwa określonych jednostek lub nawet całych grup społecznych pogłębiało się ich ubóstwo duchowe lub intelektualne albo podlegało degradacji. Dało się zaobserwować również analogiczną korelację między biedą a przywiązaniem do polskości: ucieczka od biedy wiązała się (do dziś?) również z porzuceniem polskości. Można nawet sformułować swoistą zależność: polskość jest swoistym „bogactwem biedy” a wzbogacone elity często przestają być duchowo Polakami. Zapytajmy np., gdzie kształciły się zarówno pociechy sanacyjnych dygnitarzy, następnie komunistycznej nomenklatury oraz elit nastających po 1989 r. III RP?. Wiemy: na „Zachodzie”. Było to przepustką do lepszego obywatelstwa a nawet do uzyskania nowej, europejskiej pseudotożsamości. Ale to inna opowieść, na odrębny esej.
Wróćmy jednak do pierwszej korelacji między biedą a bogactwem duchowym i intelektualnym (i odwrotnie). Czy to tylko nasza polska przypadłość rozwijająca się od czasów stanisławowskich? Przecież historycy uczą nas, że gdzie indziej (wiadomo: „na Zachodzie”) bywało odwrotnie. Wzbogacenie możnych rodów włoskich miast średniowiecza i renesansu „eksplodowało” ich wydatkami na sztukę, wiedzę i piękno. Bez ich pieniędzy nie byłoby rozkwitu kultury renesansu i baroku, a później klasycyzmu. Również bez bajecznie bogatych rosyjskich fabrykatów końca XIX wieku nie byłoby rewolucji w malarstwie francuskim (bo to oni uznali za swoją sztukę nieuznawaną przez ówczesną akademię awangardy).
A nasze elity finansowe „marnują” pieniądze na nowe dzieła ducha lub umysłu? Z tego co nam wiadomo nie, kupują sobie „majbachy” a jeszcze lepiej jachty oraz apartamenty nad ciepłymi morzami. Na pocieszenie możemy tylko dodać, że podobne zjawisko dotyczy majątkowych elit Rosji i Ukrainy (Białorusini nie, bo tam lud trzymany jest w egalitarnym reżimie majątkowym).
Jakie mogą być przyczyny tego zjawiska? Odpowiedź na to pytanie nie należy do najprostszych, ale może mieć uniwersalny charakter. W dziewiętnastowiecznej Kongresówce pojawia się po Powstaniu Styczniowym świadomość narodowa chłopów popańszczyźnianych, rosnąca szybko wraz z boomem demograficznym i samoświadomością grupową (klasową). Chłopi dostrzegali perspektywę duchowej i intelektualnej nobilitacji poprzez kształcenie synów (a nawet córek), czyli pojawia się alternatywną droga awansu społecznego bez „przejścia na druga stronę”, czyli stała się ziemianami. Tu niedocenioną rolę odgrywa również biedne mazowieckie zaścianki schłopiałej szlachty zagrodowej rozrastającej się demograficznie pod koniec XIX i na początku XX wieku. Z tych miejsc wywodzi się istotna część dwudziestowiecznej inteligencji urzędniczej i nauczycielskiej, będącej długo podporą polskości – jeszcze w czasach Polski Ludowej. Awans społeczny łączył się z bardzo umiarkowanym awansem materialnym: może było biednie, ale było bogactwo myśli i ducha. Największy wkład w to historyczne dzieło wniosła edukacja i dostępność kultury w ciągu 45 lat Polski Ludowej, choć dziś nie wolno nie tylko tak mówić, ale nawet myśleć (to przecież był czas na „okupacji” i „zniewoleniu”). Wyjątkiem tamtego okresu była część dygnitarskich elit (dziś zwanych „komunistycznymi”), które bardziej chciały na Zachód niż Wschód. Nikt chyba tego nie zgadał ilościowo, ale w sumie był to jednak margines naszej populacji.
Niektórzy twierdzą, że Polacy wychowani przez Polskę Ludową mieli w sumie płytką świadomość narodową i tożsamość polskości, z czym raczej nie mogę się zgodzić.
Awans materialny niewielkiej części naszego społeczeństwa w ostatnich trzydziestu latach („nowe elity majątkowe”) był zjawiskiem bezprecedensowym. Upadał mit poprzednich stu lat, że „wykształceniem i pracą ludzie się bogacą”. Poza tym oferta importowanej kultury materialnej a także łatwość emigracji do (dużo) bogatszych państw (przez poprzednie stulecia nie było tak relatywnie tanich możliwości ucieczki) ograniczyły czy wręcz wyeliminowały chęć poszukiwań intelektualnych, estetycznych i duchowych. Skoro wszystko co dobre i atrakcyjne jest już „na Zachodzie”, to po co grzebać się w „polskim badziewiu”, które podle nazwano „ponurą spuścizną PeeReLu”. Tu przecież nic oryginalnego i ciekawego nie może powstać , musimy się przecież wyłącznie „modernizować”, aby było tak „jak na Zachodzie”.
To jedna z odpowiedzi na zadane na wstępie pytanie. Można jest jeszcze inna: a może nowa, odrodzona z biedy w drugiej połowie XIX wieku polskość jest słabym „kapitałem intelektualnym”, który po prostu musimy porzucić wraz z awansem materialnym, a nie mamy ani sił ani pomysłu by podtrzymać naszą tożsamość? Może po prostu wzbogacenie (większe niż wyjście z biedy) nie przygotowało nas do roli bycia bogatym, która nie tylko ogranicza się do konsumpcji obcych dóbr? Tak przecież bywało nie raz w historii, która jest zapełniona zapomnianymi narodami.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych