Ponoć historia jest źródłem naszej wiedzy, doświadczenia a nawet mądrości („nauczycielka życia”). Opowiadamy sobie taką oto bajkę, że (jakoby) uczymy się na własnych lub cudzych błędach, czyli trzeba znać przeszłość, gromadzić pamięć o dobrych i złych doświadczeniach: przeszłość jest ważna również dziś. Zgoda, ale pod pewnym warunkiem: nasza wiedza o przeszłości musi być rzetelna a nie zastąpiona legendami, mistyfikacjami lub nawet po prostu nie być zakłamaną. Wtedy nasze „mądrości” wywodzone z fałszywej lub nierzetelnej wiedzy mogą być niewiele warte. To prawda, że pożyteczne wnioski można wyciągnąć również analizując zmistyfikowaną przeszłość, ale to już zupełnie inna opowieść. Trafność aktualnych posunięć uzasadnionych doświadczeniem wymaga jednak rzetelnej wiedzy o owej przeszłości; inaczej rozumowanie odwołujące się do przeszłości może być błędne.
Tymczasem istotna część naszej opowieści o polskiej przeszłości powstała w ciągu ostatnich dwustu lat, a wtedy dominował pogląd o potrzebie „pokrzepienia serc”, czyli uzasadnienie dla „poprawienia” tego co było, tak abyśmy nie popadli w zbiorową depresję oraz nie stracili wiary w sens podtrzymywania a następnie reaktywacji naszej polskości. Owo „poprawiactwo” jest niestety do dziś wszechobecne i kultywowane, bo (jakoby) nie jesteśmy jeszcze przygotowani na zmierzenie się z prawdą o naszej przeszłości. Prawie każda próba odkłamania nawet najbardziej absurdalnych mitów o naszej przeszłości jest zwalczana przy pomocy oskarżenia, że chcemy „historię pisać na nowo”, bo już raz została napisana ostatecznie i nic w niej (nawet zgodnie z prawdą) nie możemy zmienić. Podejmę jednak próbę przynajmniej nazwania kilku najważniejszych „prawd” historycznych, które należą do kanonu zmistyfikowanej przeszłości: są to przede wszystkim:
- nazwanie sukcesem jednej z trzech największych w XX wieku grabieży Polaków, która miała miejsce w latach 1989-1992 (grabieże miały również miejsce w latach 1915-1918 oraz 1939-1945),
- (jakoby) patriotyczne motywy dla krwawego puczu w 1926 roku („Zamachu Majowego”), który był intrygą brytyjsko-niemiecką w celu wyeliminowania wpływów francuskich w Polsce,
- „utrata kresów” w 1939 roku, która jakoby była naszą klęską, mimo że przez poprzednie kilkanaście lat autorytarne władze naszego kraju nie mogły ani spacyfikować ani spolonizować tych terenów.
To tylko najważniejsze przykłady z przeszłości, do których trzeba się wreszcie odnieść: czy jesteśmy na to gotowi? Sądzę, że od dawna. Na marginesie dodam, że są to „duże” mistyfikacje, bo tych wcześniejszych jest bez liku. Tworzą one naszą codzienną świadomość zwłaszcza w relacjach polsko-rosyjskich. Można nawet ogłosić konkurs (z nagrodami) na najbardziej absurdalny nonsens o przeszłości tych relacji: ostatnio dowiedziałem się z „wolnych mediów”, że w państwowym muzeum II wojny światowej eksponowano informację, że przesunięta w wyniku porozumienia brytyjsko-radzieckiego do Iranu w 1942 roku armia dowodzona przez generała Władysława Andersa jakoby „przebijała się do wolności”, mimo że ów Iran był okupowany przez Armię Czerwoną.
Każda z naszych „wielkich mistyfikacji” wymagałaby odrębnego eseju i analizy, bo kłamstwa można pokonać tylko rzetelnością, obiektywizmem a przede wszystkim wiernością prawdzie. Najtrudniej będzie zmierzyć się z zakłamaną przeszłością utrwaloną w pomnikach i innych urządzeniach publicznych (nazwach ulic, placów, obiektów). Nie należy ranić czyich uczuć i burzyć ich imaginarium, bo będziemy podobni do tych, którzy tworzyli zakłamaną przeszłość niszcząc prawdę o nas samych. Tu wrócę jeszcze raz do owego muzeum II wojny światowej. Jej nowy (liberalny) szef powiedział na łamach „Gazety Wyborczej”, że walka z Niemcami przez tzw. Berlingowców była „sprzeczna z polską racją stanu”, przez co ocenzurowano przeszłość wykreślając ich z muzealnej przeszłości. Przypomnę, że muzeum to mieści się w Gdańsku, który został wyzwolony dla Polski z udziałem owych Berlingowców, którzy walczyli u boku Armii Radzieckiej. Zapewne zostanie w związku z tym usunięty pomnik owego „wyzwolenia” i w to miejsce powstanie obelisk ku czci obrońców „wolnego Miasta Dantzig”, które w 1939 roku „wróciło do Rzeszy” a symbolem bolszewickiego podboju „ziem rdzennie niemieckich”, będą gwałty „dziczy ze wschodu”. Przypomnę, że już raz taki „pomnik” został prowizorycznie wystawiony.
Nie powinniśmy korzystać z tych wzorców.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych