Uciekamy od złej prawdy na temat naszej przeszłości. Wolimy iluzje, metafory i legendy. Polska, ta nierealna, będąca symbolem, jest przecież dość nawiną legendą w dwóch wariantach: przyjaznym i martyrologicznym. Chcemy również, aby LOS Polsce sprzyjał, bo przecież powinien ON być po naszej stronie. Gdy tak nie jest, zapewne ktoś nas ZDRADZIŁ.
Chcemy również ufać tym, których arbitralnie wybraliśmy jako adresatów naszej sympatii. Oni też muszą nas lubić. Muszą, bo przecież nie może być inaczej. Coś nam się wreszcie należy: ŚWIAT (zachodni) musi być nam wdzięczny za poniesione przez nas ofiary w imię WOLNOŚCI.
Nasze elity nie raz nas zawiodły. Są najczęściej fałszywe, zakłamane, i sprzedajne. Przede wszystkim szybko zrzucają z siebie polskość, która jest dla nich ciężarem lub nawet swoistym garbem. Bo on przeszkadza, a przede wszystkim jest zupełnie niepotrzebny w tym lepszym, „zachodnim” świecie. Po co go targać ze sobą przez życie? A zwłaszcza TAM, gdzie widzimy miejsce naszego awansu? Po co rozpamiętywać coś, czego już nikt nie chce ani rozumieć, ani nawet słuchać?
A miało być już tylko dobrze. Przecież między Bogiem a prawdą, to przede wszystkim chcieliśmy wreszcie pożegnać się z naszą polską biedą. I zaczęło się nam wreszcie to udawać. Niech się na górze żrą, byle nam się żyło lepiej, bez troski o jutro. A nasz świat zachwiał się. Można nas skutecznie przestraszyć, zamknąć w domach, zgasić. Nie trzeba wojny, której już nigdy miało nie być. Czy ONI na pewno wiedzą co robią? Nasze zaufanie topnieje z każdym dniem. Czy znów nas oszukano? Zapomnieliśmy, że w każdej chwili można nam odebrać to, co wreszcie mamy od niedawna. Czy zbuntujemy się? Czy to jeszcze umiemy? Niech ONI dadzą nam żyć, zarabiać: nie odbierajcie nam naszego marzenia o dostatku i dobrym, beztroskim życiu.
Niech się buja „warszawka”: nic nas nie obchodzi jej jazgot. Nie po raz pierwszy udowodniła, że nie nadaje się do tego, co ma zrobić dla innych. To są te nasze „elity”? Krętacze i dyletanci. Garną tylko do siebie, a NAS mają gdzieś.
Czy przez te minione trzydzieści lat stworzyliśmy coś naprawdę nowego? Powstała jakaś nasza myśl, która byłaby czymś oryginalnym? Czy powstał choćby jeden nowy NASZ, POLSKI PRODUKT, którego imieniem nazywać będziemy obecne czasy? Umiemy tylko robić to, co już kiedyś zrobili inni; naszą nową specjalizacją jest byle co, choć ładne opakowanie, koniecznie z angielskimi napisami. Kiedyś, w czasach ponurego PeeReLu, umieliśmy produkować nawet statki i samoloty. Dziś nikt nam na to nie pozwoli. To nie nasza nowa rola: mamy inne miejsce w europejskim szeregu. Europejskim szeregu. Nie możemy się wychylać.
Dajemy się przekupić. Pochwałą, wygodną stabilizacją i w sumie małymi pieniędzmi (biedak jest tani). Nikt jednak tego wcześniej nie robił (bo po co?). Wolał nas poniewierać i grabić. Niech nas okradają, tylko po cichu i niech zostawią nam więcej niż kiedyś. Na dziś. Nie mamy złudzeń: to nie my siedzimy przy głównym stole. Możemy tylko zbierać z podłogi to co z niego spadnie. Ale niech pamiętają, że umiemy czekać na to, co może spaść na nasz poziom. Nie jesteśmy ani hardzi, ani dumni: to zupełnie niepotrzebne i nieopłacalne. Czy jeszcze znamy inne, już prawie zapomniane role? Jakiś bardzo ważny (kiedyś) polityk coś tam plótł o „honorze”, który był ? jego zdaniem ? czymś „bezcennym” w życiu ludzi i narodów. Po tej tyradzie dali nam łomot, okradli, sponiewierali i zaczęli masowo mordować. A znawca spraw honoru uciekł i nie chciał poświęcić swojego życia na tym ołtarzu. Dziś w wielu miastach ma swoje ulice; powinniśmy o nim zapomnieć, a on wstaje z grobu.
Dziś jesteśmy potulni i ulegli. Nie chcemy się szarpać, bo można tylko oberwać. Żadnych z tego korzyści ? bilans zysków i strat może być tylko ujemny. Nie chcemy aby ktoś znów nami poniewierał. Do polityki i zarządzania to się raczej nie nadajemy. Jakby ktoś z NASZYCH uzurpował sobie do tego prawo, to mu zaraz udowodnimy, że się do tego nie nadaje. To umiemy zrobić: jesteśmy konsekwentni w dołowaniu każdego, kto sięgnął zbyt wysoko. To nie dla nas taki parnas. Niemcy od ponad dwustu lat twierdzą, że jesteśmy dużymi dziećmi, którymi muszą rządzić ludzie dorośli, a Polacy nie dorastają. Rosjanie z chęcią od dawna wchłaniali i rusyfikowali naszych liderów i nawet robili z nich u siebie ludzi ważnych. Ale ONI od zawsze przywoływali obcych, aby sprawowali nad nimi rządy. My musimy być najpierw upokorzeni i znokautowani, aby uznać czyjś dyktat. W ciągu ostatnich dwustu lat nie mieliśmy zbyt wielu okazji do zrobienia własnych porządków na naszym podwórku. Teraz mamy znów wielkiego protektora, który na pewno wie lepiej. Co będzie, gdy zacznie likwidować swoje imperium? Pretekstem może być kwarantanna i walka z epidemią.
Rosja jest dla klasy politycznej czymś w rodzaju choroby. To my chorujemy z powodu wyrządzonych nam kiedyś krzywd. A przecież to ONI powinni mieć z tym problem. Czy bolą ich rany zadane innym? Nie sądzę, bo cudze rany w polityce są miarą sukcesu. Może lepiej zapomnieć? Przecież wszystko będzie zapomniane.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych