Kiedyś przeczytałem prostą myśl, że prawdziwy kryzys państwa zaczyna się wtedy, gdy rządzące, szerzej – panujące estetycznie i intelektualnie elity przestają dawać pozostałym obywatelom (czyli większości) dobry przykład. Również w Polsce, gdzie słowa wypowiadane publicznie przez owe elity są ważne tylko wtedy, gdy ktoś inny (z tychże elit) może za nie „złapać” wypowiadających i wykorzystać w złej wierze. Reszta paplaniny nie ma żadnego znaczenia, a to już jest złym przykładem, bo obowiązkiem elit jest mówić rzeczy ważne a przynajmniej niegłupie. Bo ów przykład tworzy, po pierwsze, wzorce estetyczne, po drugie – intelektualne a po trzecie – ma świadczyć o POWADZE istniejących elit, bo są do tego (jakoby) zobowiązane (jako elity). W naszym plebejsko-liberalnym świecie, który żyje poza światem elit, ważniejsze jest zupełnie coś innego; nie musimy być ani piękni, mądrzy i tym bardziej poważni – to nasze prawo plebejuszy. Przykładowo, trwanie przy mądrości lub powadze jest zbyt męczące a przede wszystkim bardzo kłopotliwe i kosztowne: niech się elity męczą, bo to ich „garb”.
Gdy jednak ci, którzy mienią się elitami, zachowują się tak samo jak my, czyli głupio i bez powagi a nawet wstrętnie to im nie darujemy. Tracą szczególnie cechy uprawniające, czyli kompetencje do sprawowania swojej misji. Tzw. media społecznościowe bardzo w tym pomagają, bo mają siłę bezimiennego tłumu. Kiedyś ów tłum musiał się zebrać „w realu”. A to wymagało czasu i zachodu (tak się kiedyś mówiło). Dziś gromadzimy się bez ruszania tyłka. Dajemy się, tak jak „w realu”, manipulować i ogłupiać, ale jesteśmy dziś na zawołanie, z satysfakcją wdeptując w przysłowiową ziemię upadłe elity. Ich odpowiedzią na to zagrożenie jest ukrywanie się za retuszem wizerunkowym: gdy jakiś – oględnie mówiąc – „przygłup” ma zostać elitą polityczną, a nie umie sklecić publicznie kilku zdań, to mu napiszą ów spicz, który odczyta z promptera kompromitujące wpadki wolne media ocenzurują (wolność przecież polega na tym, że można o czymś nie mówić), braki w umiejętności doboru słów usunie się i zastąpi komentarzem, ale my – plebejusze – dobrze o tym wiemy i już nie zawsze wierzymy podkoloryzowanym obrazkom. Gdzie w głębi duszy tęsknimy za powagą, powściągliwością, a nawet za mądrością elit; wtedy czulibyśmy się dużo lepiej, a zwłaszcza bezpieczniej. O politykach (tych krajowych) mówimy nie kryjąc niechęci, lekceważenia a nawet pogardy. Zachowujemy trochę powściągliwej pokory wobec polityków „zachodnich”, a zwłaszcza tych zza oceanu, ale nawet cenzura i „prozachodnia” propaganda nie jest w stanie wyretuszować ich rzeczywistego wizerunku. Nie idzie tu bynajmniej o demencję obecnego prezydenta USA, bo szybko zrozumieliśmy, że po to nam ją przekazano, aby zakpić z naiwnych wyborców (prezydentem może być każdy, nawet ktoś, kto nie pamięta w drugim zdaniu o czym zaczął mówić). Najbardziej pouczającym spektaklem były publiczne wyzwiska w czasie jakiegoś tam przesłuchania w komisji amerykańskiego kongresu pewnej funkcyjnej damy odpowiedzialnej za bezpieczeństwa głowy państwa: zrozumieliśmy to aż nadto dobrze – skoro zamach się nie udał, a niechciany kandydat na prezydenta otrzymał kulkę w ucho a nie w głowę, to owa dama jest „kupą g….wna”.
A może ta zależność jest odwrotna. Oczywisty brak powagi nie jest skutkiem kryzysu państwa, tylko inauguruje jego początek? Przecież istotą państwa jest powszechna i w gruncie rzeczy indywidualna afirmacja ról społecznych: my nie tylko akceptujemy się w roli zobowiązanych, ale przede wszystkim uznajemy czyjeś prawa do wydawania nam poleceń. Gdy zakwestionujemy owo prawo jako strukturę decyzyjną (decyzyjność zbudowana jest na paradygmacie: ktoś decyduje w interesie danej struktury, reszta świadomie i w istocie dobrowolnie podporządkowuje się tym decyzjom), bo brak mu nie tylko kompetencji ale również powagi, kryzys ma charakter strukturalny i podstawowy. W demokracji istotą legitymacji rządzenia jest uzyskanie większości parlamentarnej: jeżeli jej lider twierdzi, że jej nie ma dla realizacji strategicznych celów politycznych (w tym przypadku idzie o liberalizację prawa do aborcji), to powaga nakazuje podać się do dymisji: jeżeli zostanie ponowione votum zaufania, to legitymacja władzy byłaby odnowiona. Jeśli nie, należy odejść choćby z szacunku dla samego siebie.
Cóż wspólnego mają te rozważania z wątkiem polsko-rosyjskim? Odpowiedź jest mimo wszystko dość oczywista: powaga rządzących państwami prowadzącymi wojny zaborcze („operacje specjalne”) zbudowana jest na zawierzeniu celowości, sensu i skuteczności tych działań. W przypadku, gdy mniejszy i słabszy jest w stanie bez większego oporu zająć część terytorium silniejszego, a mocarz bezradnie oburza się na to „bezprawie”, to legitymacja władzy podlega szybkiej i być może już nieodwracalnej erozji: mocarze nie mogą przegrywać swoich wojen. Drugi z wielkich mocarzy tego świata niedawno z podkulonym ogonem uciekał z Kabulu po dwudziestu latach agresywnej wojny (niestety z naszym udziałem). Aby „przykryć” tą klęskę chce wygrać zastępczą wojnę na wschodzie Europy: tej już nie może przegrać.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych