Najważniejsze, że Sejm uchwalił odsunięcie na 2026 rok (czyli prawdopodobnie na „święte nigdy”) termin rozpoczęcia obowiązkowego wystawiania faktur ustrukturyzowanych. Czy w ogóle to nastąpi? Zapewne nie, bo: cała koncepcja wymaga „budowy od podstaw” i „obarczona jest setkami błędów” (to nie moje poglądy, lecz słowa urzędującego ministra finansów), a w 2026 roku kończy się obowiązywanie decyzji derogacyjnej zezwalającej na wprowadzenie tego obowiązku oraz w tym czasie będzie już wdrażany unijny model elektronizacji fakturowania wewnątrzunijnego. Poza tym najważniejsze: będzie to rok przedwyborczy, a wtedy instynkt samozachowawczy polityków nakazuje nie robienie głupot – nawet pod wpływem wszechwładnych lobbystów. Zresztą, czy jeszcze będą rządzić politycy, którzy chcą pchać się w to bagno? Większość podatników nie wierzy w realizację tego przedsięwzięcia – tak jak nie uwierzyła teraz.
Mam niekłamaną satysfakcję w związku z podjętymi decyzjami w tej sprawie, bo nie jest tajemnicą, że od samego początku przekonywałem władze do ich podjęcia wbrew: powszechnemu lobbingowi medialnemu, próbami zastraszenia lub miękkiego przekupstwa (podobnie było w czasie, gdy walczyłem z podobną patologią w postaci tzw. krajowego odwrotnego obciążenia – lata 2011-2019 – przypomnę, że również tamten bój skończył się sukcesem) oraz świadomości z kim walczę. Dysproporcja sił między lobbystami tego absurdu a moją skromną osobą jest oczywista: najlepszym przykładem była propozycja zakładu złożona przez pewnego funkcjonariusza publicznego (na pewnej konferencji), który był pewny, że obowiązek fakturowania w tej formie wejdzie w życie z połową roku (to było dwa miesiące temu).
Na razie udało się uratować gospodarkę przed całkowitą destrukcją dokumentowania sprzedaży i zakupu, a rządzącą koalicję – przed głęboką porażką w wyborach do Parlamentu Europejskiego, bo ta wpadka byłaby na ich rachunek. Należy się szczególne podziękowanie Ministrowi Finansów za mądrość i stanowczość. Jego podwładni od samego początku „prywatnie” podzielali moje poglądy na ten temat, a aparat skarbowy uważa (również „prywatnie”), że nic go nie obchodzą wymysły jakiś „andersenów”, którzy od lat niepodzielnie rządzą przepisami podatkowymi. Mimo zeszłorocznej kompromitacji JPK_V-7 (zwrócono bez mrugnięcia oka aż 219 mld zł, czyli o co najmniej 50 mld zł za dużo), owe „anderseny” dalej wdrażają absurdy informatyczne w systemie podatkowym, których koronnym punktem są właśnie owe faktury ustrukturyzowane.
Okazało się jednak, że część firm (niewiele) dało się namówić na wdrażanie przyszłych obowiązków i wydało na to nawet spore pieniądze. Teraz pukają się w głowę i pytają czy mogą zażądać zwrotu tych pieniędzy. Obiektywnie wyrzucono je w przysłowiowe błoto, bo nikt, kto nie działa w interesie lobbystów, nie może zapewnić, że będzie jakikolwiek ciąg dalszy tej operacji.
Nie chcę się wyzłośliwiać, ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy legła w gruzach wiarygodność tzw. opiniotwórczych mediów, które jeszcze kilka dni temu zapewniały czytelników, że wstrzymanie tej operacji jest tylko „chwilowe”. Kiedyś (przed trzydziestu laty) jedna z „opiniotwórczych” gazet codziennych chciała zdobyć jakąś wiarygodność wśród podatników m.in. twierdząc, że w 1994 upadło jednorazowo „tysiące firm” pod wpływem obniżki podatku dochodowego wprowadzonej w formie zryczałtowanej (dziś autor tych rewelacji piszę w dzienniku, który chwali faktury ustrukturyzowane). Obecnie nikt, nawet najbardziej naiwny podatnik, nie powoła się na rewelacje owej „Gazety”. Angażowanie się przez „wolne media” w lobbystyczne afery skutecznie niszczy ich wiarygodność.
Cóż można odpowiedzieć tym, którzy już wydali pieniądze na wdrożenie czegoś, czego prawdopodobnie nie będzie? Róbcie jak uważacie, ale nie wolno działać na szkodę firmy.
Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych