Serwis Doradztwa Podatkowego

Szkice polsko-rosyjskie: o porządku estetycznym (zjednoczonego) Zachodu z odrobiną ironii

Wolność słowa, idąca najczęściej w parze z demokracją, obnaża brzydotę nie tylko klasy politycznej, lecz również polityki jako takiej. Obyczaje, zachowania oraz język polityków budzi często odrazę a nawet wstręt. W ustroju monarchicznym władza tworzyła estetycznie a nawet normatywne „parawany”, za którymi skrywano nie tylko prywatność, lecz również ohydę zachowań władców czerpiących swój mandat „z bożej łaski”. Nie bez powodu sformułowano wcześniej zasadę chroniącą wizerunek (autorytet?) władców: ponoć ludowi nie należy pokazywać jak robi się kiełbasę i politykę (w tym zwłaszcza „kiełbasę polityczną”). W imię porządku, który mimo wszystko zapewnia nam władza publiczna, a zwłaszcza państwowość (upadek tej władzy jest z reguły czymś jeszcze gorszym), ponoć należy retuszować („liftingować”) jej obraz, a paradoksalnie dotyczy to przede wszystkim państw demokratycznych, bo tu legitymacja jest bardzo krucha i istnieje tak długo, jak jest aprobowana lub tylko tolerowana przez większość obywateli.

Nasz przypadek ma szczególny charakter. Granice wolności słowa wyznacza obowiązująca od kilkudziesięciu lat zmowa tzw. wolnych mediów, które w sposób trwały określiły to, o czym i o kim wolno nam mówić i pisać kierując się troską o dobre samopoczucie „pacjenta”, a komu winniśmy „prawdę” nawet tę najbardziej bolesną. Podmiotami objętymi ochroną („pacjentami”) są przede wszystkim: nasz „strategiczny sojusznik” zza oceanu, „Zachód” jako taki, siły demokratyczne oraz liberalne i prounijne przede wszystkim w Polsce, ale także w innych państwach środkowo-wschodniej Europy, weterani „opozycji demokratycznej” z okresu PRL oraz twórcy „terapii szokowej” sprzed trzydziestu laty, a zwłaszcza ówczesny wicepremier i minister finansów, który tylko w wyniku knowań populistów nie otrzymał Nagrody Nobla w jakiejś dziedzinie. Na drugiej liście, czyli tam, gdzie nie idzie się na żadne kompromisy z prawdą i obowiązkiem bezlitosnej rzetelności dziennikarskiej, są przede wszystkim „populiści”, postkomuniści, wszelkie siły antyeuropejskie, nacjonalistyczne, ksenofobiczne oraz wszyscy, którzy przeciwstawiają się bezwzględnemu obowiązkowi nowoczesności, którym jest „powszechna cyfryzacja”, ekologizm i bezpłciowość. Jest jeszcze trzecia lista, o której nawet nie wolno wspominać, bo obejmuje tych, dla których nie ma miejsca w „cywilizacji zachodniej”: otwierają ją „antysemici”, przeciwnicy LGBT oraz wszyscy (bez wyjątku) Rosjanie; o nich można pisać i mówić wyłącznie w duchu oczywiście laickim wiecznego potępienia.

Dzięki tym trzem listom powstał ład estetyczny współczesnego świata. Ci z pierwszej listy są piękni duchem, umysłem a nawet ciałem, ci z drugiej są chamowaci, nieokrzesani i nieestetyczni a ci z trzeciej listy muszą być odrażający, brudni i źli.

W istotnej części „kupiliśmy” ów trójpodział i akceptujemy jego estetykę. Od pewnego czasu zaczęło się tu jednak dziać coś złego, bo „wolne media” muszą konkurować z internetem a tam niełatwo wyegzekwować obowiązujący ład estetyczny. Obraz, który wyłania się z tych antypodów, jest wręcz przerażający. Zachowania i słowa tych, którym jest należy bezwzględny szacunek i estetyczny retusz, bywają tak samo paskudni jak ci z drugiej a nawet trzeciej listy. Można te nieodpowiedzialne ekscesy przemilczeć i jednoznacznie potępić, ale to niewiele daje, bo są tacy, którzy nie tylko łamią nadrzędne reguły porządku estetycznego, lecz kwestionują obowiązujący „na Zachodzie” ład rzeczy. Nikt nie będzie bezkarnie obnażał słabości i głupoty tych, którzy z istoty są wolni od tego rodzaju przywar. Bo na straży wolności słowa musi stać skuteczna cenzura.

 

Witold Modzelewski

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego

Instytut Studiów Podatkowych

Skontaktuj się z naszą redakcją