Serwis Doradztwa Podatkowego

„Nasza wojna” z USA (na razie tylko celna)

Jeszcze nie tak dawno przekonywano nas, że jesteśmy „faktycznie” w stanie wojny z Rosją. Byli nawet tacy, którym roiła się nawet integracja naszego państwa z będąca w stanie wojny kijowską kleptokracją (dziś siedzą cicho i bardzo nie lubią, gdy im to ktoś przypomina). Wszyscy (bez wyjątku) POPiSowscy politycy i ich „komentariat” (takie nowe słowo) opowiadali kocopoły o „naszej wojnie”, co w dodatku ich zdaniem było dowodem wierności poleceniom płynącym z Waszyngtonu. Z rozrzewnieniem wspominam długie, nawet wielogodzinne wywody o „uzgodnionych z Amerykanami” planach polskiego ataku na Rosję poprzez jakąś „bramę smoleńską”. Jest jakimś fenomenem, że setki z reguły młodych lub bardzo młodych ludzi wsłuchiwało się w te bałamutne urojenia, w których nie było ani krztyny obiektywizmu: przecież na taką prywatną wojenkę z Rosją nie pozwoliliby nie tylko politycy europejscy, lecz przede wszystkim władze w Waszyngtonie (niezależnie od tego, kto by tam rządził). Okazało się, że owe „uzgodnione z Amerykanami” plany wojenne były jednym z rażących przykładów zbiorowej manipulacji. Bo przecież jest wręcz odwrotnie: to władze w Waszyngtonie wypowiedziały nam wojnę. Co prawda na razie tylko celną, ale nałożenie drakońskich ceł na towary sprzedawane z UE do USA, czyli również wytwarzane w Polsce, jest aktem wrogim. Oczywiście tę wojnę przegramy, podobnie jak „naszą wojnę” na wschodzie. Trzeba doprawdy być nie lada polityczną niezdarą, aby w ciągu kilku lat ustawić się w roli wroga dwóch supermocarstw i to w dodatku angażując się na własny koszt po przegranej stronie konfliktu wojennego. Jednak nie docenialiśmy „sprawczości” naszej klasy politycznej. Nie mam już żadnych złudzeń co do wyobrażeń sterników naszej polityki zagranicznej po lekturze książki dziennikarza (notabene z dziennika dla księgowych i początkujących prawników – nazywa się Parafianowicz – pozdrawiam), gdzie cytowano anonimowe wypowiedzi wysokich urzędników o wojnie rosyjsko-ukraińskiej. Ich sposób myślenia, oceny oraz prognozy mogą nawet zaszokować. Ci ludzie są opętani jakąś bezmyślną fobią „dopieprzenia ruskim” na rachunek naszego państwa w dodatku wierząc, że będą za to pochwaleni „na Zachodzie” zwłaszcza przez „światowe przywództwo”. Czy mając takie kwalifikacje można zajmować się polityką międzynarodową. Wiemy, że przecież od trzydziestu lat jedynym kryterium oceny ich kwalifikacji jest „znajomość języków” i „bywanie na Zachodzie”. O inne kwalifikacje nikt nie pyta, ani tym bardziej ich nie oczekuje. Czy mogłoby im przyjść do głowy, że „imperium dobra” może dogadać się z „imperium zła”? To było i będzie dla nich „nieprzewidywalne”.

Rosja ma bardzo dużo do zaoferowania władzom w Waszyngtonie. Po pierwsze może tylko trochę poluzować swój sojusz z Chinami a przede wszystkim pośredniczyć w rozładowaniu strategicznego konfliktu z USA. Może poprzeć aneksje terytorialne Stanów Zjednoczonych w zamian za „akceptację ich aneksji na Ukrainie” lub w innej, dowolnej części świata. Tego rodzaju współdziałanie rozbiorowe ma przecież bardzo długą tradycje. Zaczęło się od podziału Niemiec w 1949, potem był podział Korei, potem przez pewien czas Wietnamu i ostatnio – Europy Wschodniej. Gdy dwóch mocarzy czymś się „sprawiedliwie” podzieli, to całej reszcie nic do tego i tak kształtuje się „światowy pokój”. Rosja i USA mają też nowy wspólny cel: zablokować przekształcenie Unii Europejskiej w niemiecko-francuskie kondominium.

W dniu 2 kwietnia 2025 r. rozpoczęła się wojna, w której Rosja i USA nie są chyba przeciwnikami. Na Rosję i Białoruś ceł nie nałożono. To my jesteśmy po stronie przeciwników „światowego przywództwa”.  

 

Witold Modzelewski

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego

Instytut Studiów Podatkowych

Skontaktuj się z naszą redakcją