„Zarabianie na deficycie” stało się specjalnością „nowoczesnej”, a przede wszystkim „zaawansowanej” gospodarki. Jest to współczesny przykład pasożytnictwa ekonomicznego, które zużywa wartość dodaną wytworzoną w sektorach realnej gospodarki. W „zaawansowanej gospodarce” – mówiąc obrazowo – przejada się to, co inni wytworzą, jest to sektor deficytowy, który właśnie na tym deficycie zarabia. Najlepiej znanym przykładem zarabiania na deficycie jest tzw. sektor odnawialnej energii. Jej produkcja jest obiektywnie nieopłacalna, więc trzeba ją dotować bezpośrednio oraz pośrednio poprzez ulgi i zwolnienia podatkowe. Aby skutecznie zarządzać, czyli „obsłużyć” cały Zielony Ład, a zwłaszcza aby wytworzyć dostatecznie duże ilości energii ze źródeł odnawialnych, trzeba zużyć dodatkowe, wręcz niewyobrażalne ilości energii elektrycznej, którą można uzyskać tylko ze źródeł tradycyjnych. Jest to absurd, o którym wszyscy wiemy, tylko nie wolno o tym mówić: piętnowanie zachodniej głupoty jest przecież zabronioną „dezinformacją”. Podział ekonomicznych ról jest czytelny: „nowoczesna gospodarka” europejska będzie wytwarzać głównie obiektywnie nieopłacalną energię z „czystych źródeł” przy wykorzystaniu „brudnej energii”, którą zakupi spoza swojego obszaru. W opłacalnym wariancie zyski osiągnięte z odprzedaży tanio kupionej „energii brudnej” będą finansować straty, które przyniesie miejscowa produkcja jej „zielonej” części.
Podstawy tej chorej sytuacji dziś niszczy prezydent Trump przy pomocy wojny celnej prowadzonej m.in. z państwami Unii Europejskiej. Konieczność zapłaty wysokich ceł, których ciężar będzie musiał w całości lub częściowo wziąć na siebie dostawca (a nie importer), zlikwiduje pozorną opłacalność wielu branż „nowoczesnej” gospodarki, która zarabia na swoim deficycie. Może przy tej okazji nastąpi powrót dobrej przeszłości; przecież przez kilka dziesięcioleci tania energia uzyskiwana ze źródeł rosyjskich zapewniała opłacalność nowoczesnej, choć bardzo drogiej europejskiej gospodarki. Odkąd „kolektywny Zachód” rozpoczął wojnę handlową ze źródłem swojego sukcesu poprzez zakazy (embarga) przywozu tanich surowców (tylko energii), rozpoczęła się katastrofa, którą zamierza dokończyć prezydent USA. Zapewne dla wszystkich oficjalnych analityków jest to „nieprzewidywalny” obrót sprawy: gospodarka Unii Europejskiej ma już dwóch wrogów: wybranego z własnej woli – Rosję, oraz nielubianego i przez lata oszukującego protektora – Stany Zjednoczone. Ucieczka od tej sytuacji jest raczej niemożliwa: „siła złego na jednego”. Strategiczne interesy obu wrogów „nowoczesnej” gospodarki europejskiej są zbieżne: trzeba osłabić a najlepiej cofnąć procesy integracyjne w Europie, otworzyć jej rynki a przede wszystkim doprowadzić do upadku te branże przemysłu państw europejskich, które zdominowały rynek amerykański.
W tym dziele sukces jest możliwy do przewidzenia: przywódcy europejscy nagadali aż tak wiele głupot pod adresem Rosji i osobiście prezydenta Putina, że Rosja nie przejdzie na ich stronę. Chyba że dogadają się czyli przekupią Rosję aby zerwać rodzący się jej sojusz z USA. Jest to gra o wszystko: skoro owi przywódcy są zdolni do „lizania” tylnej części ciała prezydenta Trumpa, to mogą to zrobić również z innym tyłkiem. Jeżeli misja udobruchania Trumpa w wykonaniu premier Meloni nie przyniesie efektów, pozostają tylko dwa warianty: albo trzeba będzie zarządzać porażką ekonomiczną i polityczną, albo trzeba zawrzeć kompromis z Rosją w celu powrotu do statusu quo ante. Czy ów kompromis dotyczyć będzie wschodniej flanki NATO? Niewykluczone, w końcu wojska USA bez wiedzy władz w Warszawie (?) opuszczają te tereny.
Kończąc pragnę nieskromnie przypomnieć jedną z tez, które to sformułowałem przed laty: bez tanich rosyjskich surowców, w tym zwłaszcza energetycznych, oraz rosyjskiego rynku zbytu gospodarka europejska jest nieopłacalna i nie ma z czego do niej dokładać.

Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych