Retoryczne pytanie zadane w tytule niniejszego tekstu ma zobrazować upadek nie tylko kultury, ale również praktyki publicznej naszej na wskroś europejskiej ojczyzny. Stare przysłowie, które mówi, że w świecie głupców nie trudno uchodzić za mędrca, bardzo pasuje do czasów nam współczesnych, zwłaszcza tych naszych, polskich. Nie można bowiem już ukryć katastrofalnego finału pożal się boże „polityki wschodniej” całego POPiSu a nawet szerzej – polityki „europejskiej” prowadzonej na innych kierunkach niż wschodni. Największym ciosem dla naszej klasy politycznej jest jednak kompletna, wręcz żenująca katastrofa polityki pełnego podporządkowania się Waszyngtonowi – wiemy od zawsze, że cała nasza klasa polityczna jest przecież bezwarunkowo „proamerykańska”. Ileż to nasłuchaliśmy się deklaracji o jakimś „strategicznym sojuszu”, który (jakoby) był jest i będzie z istoty antyrosyjski i co szczególnie zabawne – jednocześnie antykomunistyczny, a my jesteśmy najwierniejszym z wiernych wykonawców woli naszego suwerena oraz przelicytujemy go w pogardzie dla Rosji a nasza wierność będzie zawsze doceniona. Gdyby w iście zachodnich głowach naszych „ekspertów” kołatało się coś więcej niż pogarda i strach, to nie doznalibyśmy tak upokarzającego zawodu. Ameryka znów nas zdradziła: Putin jest „przyjacielem” nowego prezydenta USA, a on „kocha Rosjan”, bo przecież nie jest głupcem i kieruje się swoimi interesami. I te interesy są w kontrze z polityczną praktyką naszej klasy politycznej ostatnich kilkunastu lat (a może dłużej).
Wierne sługi medialne tejże klasy nie powinny jednak powstrzymywać w piętnowaniu rosyjskich wpływów i nazywaniu rzeczy po imieniu: nikt nie patyczkował się z „ruskimi onucami” – również za oceanem – a jeden z liderów POPiSu poinformował nas o tym, że obecny prezydent USA był kiedyś nawet zwerbowany przez rosyjski wywiad. Jeśli to prawda, a mówił to liberał, który przecież brzydzi się kłamstwem, to z takich zależności nikt nie jest się w stanie wyplątać: kto wpadł w sidła ruskich służb, ten nie ma odwrotu. Nie może więc nam zabraknąć determinacji w piętnowaniu i zwalczaniu rosyjskich wpływów. Również za oceanem: my nie będziemy rozmawiać z Putinem i nie będziemy tolerować jego agentów.
Dobrze: już nie będę dalej znęcać się. Miejmy litość nad głupotą, która ma nad Wisłą bardzo długą i bogatą tradycję. Porzućmy na chwilę amok rusofobii i zastanówmy się co będzie dalej. Wiele wskazuje na to, że rozbiór „samostijnej Ukrainy” sfinalizuje się jeszcze w tym roku jako sposób zakończenia tej wojny: USA przejmie zasoby naturalne (np. złoża metali ziem rzadkich), Rosja to co zdobyła (i jeszcze trochę), a do udziału w podziale zostaną zaproszone (przymuszone?) również inne państwa. Wzorem XVIII wieku ów rozbiór będzie częścią większego układu, bo USA potrzebuje rosyjskiej akceptacji dla innych zaborów, w tym zwłaszcza na północy (np. Grenlandia). Sądzę, że najważniejszym wektorem polityki amerykańskiej jest rozbicie BRICS a przynajmniej odłączenie Rosji od Globalnego Południa. Jeśli ceną tej wolty będzie Ukraina czy inne kraje tego regionu, to z chęcią będzie ona zapłacona: zawsze wasale płacą rachunki swoich suwerenów. Europejskim sojusznikom „światowego przywództwa” już wyznaczono wysokość stałego haraczu, który wynosi 6% PKB na zbrojenia. Wiadomo również, gdzie te pieniądze będą wydane. To dużo więcej niż zarobek gospodarki amerykańskiej na pomocy dla „walczącej Ukrainy”.
Czy ten obrót spraw będzie dla nas korzystny? Na pewno bardziej niż dalsze finansowanie „naszej wojny”.

Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych