Serwis Doradztwa Podatkowego

Szkice polsko-rosyjskie: fałszywi reprezentanci naszych interesów

Na wstępie pragnę przypomnieć znaną tezę jednego z historyków, że wszechobecna w naszych działaniach, a zwłaszcza w języku, wrogość, wręcz nienawiść do Rosji często stoi w kolizji z dobrem naszego kraju i jego obywateli. Inaczej mówiąc: dla istotnej części klasy politycznej i jej medialnego zaplecza ważniejsze jest aby w jakikolwiek sposób „dokopać” czy choćby zdyskredytować Rosję, i dzieje się z reguły naszym kosztem. Przez ostatnie trzy lata (w sumie do niedawna) zapewniano nas, że nasi obywatele są (jakoby) gotowi i w pełni zaakceptują wszelkie wyrzeczenia stanowiące koszt działań wrogich wobec Rosji, a zwłaszcza darmowego wsparcia dla władz w Kijowie. Czyli kierujemy się jakimś zbiorowym amokiem, samobójczą determinacją, „wrodzoną” rusofobią i ponoć nic nie można na to poradzić.

Zapewne jest w tych stwierdzeniach sporo racji i nie będę tu wygłaszać zdania odrębnego. Sądzę jednak, że istotna część (jeżeli nie większość) reprezentantów owej fobii po prostu nigdy nie kierowała i nie kieruje się naszym interesem i nie istnieje dla nich przytoczony na wstępie dylemat o tym, czy nienawiść do Rosji należy miarkować z perspektywy dobra Polski i Polaków.

Nie po raz pierwszy (i zapewne nie ostatni) wystąpiło coś co nazywamy zawłaszczeniem reprezentacji naszej zbiorowości: przecież aby kogokolwiek reprezentować w dobrej wierze, trzeba kierować się jakkolwiek pojętym dobrem reprezentowanego podmiotu. Potwierdza to podejrzenie dość prosta obserwacja: czy liderzy rusofobii choć raz zająknęli się na taki oto temat jak „dobro”, czy też (co zupełnie nieprawdopodobne) „miłość ojczyzny”? Czy w ich tyradach choć raz zaistniał wątek „dobra naszych obywateli”? Czy choćby powiedzieli nam, że rekordowe ceny energii elektrycznej w naszym kraju nie są głównie skutkiem jakichś tam ETSów, lecz są wynikiem darmowych dostaw tej energii dla „walczącej Ukrainy”? Bo jeśli to prawda, to zyskalibyśmy swoisty dowód koronny przemawiający za tezą, że mamy fałszywych reprezentantów, którzy działają świadomie na naszą szkodę.

Kim oni są? Najczęściej pada podejrzenie, że reprezentują oni lobby ukraińskie, czego dowodem zewnętrznym były i są wpinane w klapy marynarek polityków, urzędników i dziennikarzy niebiesko-żółte flagi tego państwa, a nawet jednoznaczne deklaracje, że są oni „sługami narodu ukraińskiego”. Zapewne w gronie naszych fałszywych reprezentantów są politycy „proamerykańscy” oraz „proeuropejscy” (czyli proniemieccy): tego rodzaju deklaracje mogą być potraktowane jako dowód potwierdzający, że nie są oni „propolscy” mimo że biorą pieniądze pochodzące z naszych podatków.

Czy mamy tu jakieś konkluzje? Są dość oczywiste: być może istotna część jeżeli nie większość „naszych” rusofobów świadomie działa na naszą szkodę i nie kieruje się tu głupotą czy amokiem. Nie wierzę, że nie przychodzi im do głowy jakakolwiek refleksja na temat rachunku kosztów proukraińskiej krucjaty, które musi ponieść nasz kraj i jego obywatele, wspieranej przez całą klasę polityczną. Nie są aż tak tępi. Wiedzą co robią. Rzeczywistym celem tej polityki jest prawdopodobnie maksymalne osłabienie polityczne (wręcz degradacja) naszego kraju oraz zubożenie nas, Polaków. Chcą sprowokować konflikty nasz z Rosją, skoro nie udało się wplątać nas w „naszą wojnę”. Czeka nam bowiem dużo ważniejsze wyzwanie: przypomnę tylko publiczne wypowiedzi sekretarza stanu USA za czasów pierwszej kadencji Donalda Trumpa o koniecznym zwrocie majątku (jakoby) uzyskanego przez Polskę w wyniku holokaustu. To nie koniec prawdziwych zagrożeń: wspierana obecnie przez USA niemiecka partia AFD zgłasza pretensje terytorialne wobec naszego państwa nie kryjąc swojego rewizjonizmu. Naszą granicę na zachodzie ukształtował Układ Jałtański, który zdaniem naszych rusofobów był czymś wyjątkowo złym: oczywiście dla Niemiec nie dla Polski. 

 

Witold Modzelewski

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego

Instytut Studiów Podatkowych

Skontaktuj się z naszą redakcją