Serwis Doradztwa Podatkowego

Szkice polsko-rosyjskie: refleksje na osiemdziesiątą rocznicę Konferencji Jałtańskiej, czyli o IV rozbiorze Polski, który trwa do dziś

Okrągła rocznica Konferencji Jałtańskiej jak zwykle zaowocowała wieloma autorytatywnymi wypowiedziami naszego skansenu narodowego na temat „ZDRADY” (Zachodu), „ROZBIORU” (Polski) oraz „ODWIECZNEJ WROGOŚCI” (Stalina). Pastwienie się nad naszym zacietrzewieniem, połączonym z biedoleniem oraz rozżaleniem, nie jest ani oryginalne ani eleganckie; zwłaszcza że podjęcie próby rozpoczęcia w tej sprawie jakichkolwiek dyskusji z orędownikami tychże poglądów raczej spełzną na niczym: to jest kategoryczny monolog a nie zaproszenie do dialogu. Pozwolę sobie jednak wyciągnąć rękę w ich stronę i zwrócić uwagę na oczywiste sprzeczności w ich opowieściach. Tych sprzeczności jest sporo, więc powiem tylko o najważniejszych.

I tak, po pierwsze, w ichniej narracji powtarza się teza, że to oba państwa anglosaskie (USA i Zjednoczone Królestwo) „oddały Polskę w łapska Stalina”, w tym również zdecydowały o utracie tzw. Kresów. W tej legendzie jak zawsze to Zachód „rządzi”, a Rosja nie jest podmiotem, który może o czymkolwiek decydować. Ona (jakoby) „dostała od Zachodu” również całą Europę Wschodnią. Jeżeli tak, to do naszej oficjalnej historiografii powinno być wprowadzone nie tylko nowe pojęcie – IV rozbioru Polski, lecz również do grona państw rozbiorowych należy na trwałe zapisać oba te państwa, a zwłaszcza naszego „strategicznego sojusznika”. Stalin w tej opowieści był tylko wykonawcą angloamerykańskich nakazów. Przypominam, że żyjemy do dziś w „rozbiorowych granicach”, czyli jedna trzecia naszego terytorium (w granicach z 1939 r.) jest wciąż pod obcą okupacją, bo „odzyskanie niepodległości” w 1990 r. dotyczyło tylko części „rozbioru jałtańskiego” (bez Kresów).

Po drugie: przezwyciężenie owego rozbioru nakazuje dokończyć proces restytucji państwa polskiego w granicach z 1939 r. (czyli II Rzeczypospolitej), bo przecież w latach 1945-1989 byliśmy „pod okupacją”), a w jednej trzeciej jesteśmy dalej, bo Polska Ludowa została wykreślona z naszej historii. Zjednoczenie ziem państwa polskiego nie zostało więc jeszcze zakończone. Mamy więc roszczenia terytorialne m.in. do „niepodległej Ukrainy”.

Po trzecie: tzw. Kresy, które są do dziś pod „obcym butem”, lecz nigdy nie były okupowane przez Rosję. Najpierw je przyłączono do trzech „socjalistycznych” republik: litewskiej, białoruskiej oraz ukraińskiej, a od 1991 r. państwa te ogłosiły swoją suwerenność i są uznawane przez nasze władze. Czy mamy układy graniczne z niepodległą Litwą, Ukrainą i Białorusią? Jeśli tak, to jest to „zdradą”. Czy te państwa nie są aby naszymi aktualnymi „zaborcami”? Bo przecież w ich rękach są nasze ziemie oderwane od macierzy w wyniku „jałtańskiej zdrady”.

Sprzeczność narracji zacietrzewionych publicystów i historyków jest szczególnie widoczna od ponad trzech lat: przecież głosimy, że jedynym celem polskiej polityki jest ochrona nienaruszalności granic państwa ukraińskiego, czyli nie tylko granicy z Federacją Rosyjską, lecz również z Polską. To w końcu był ten zabór, czy go nie było?

Nie wyzłośliwiam się, lecz tylko pragnę ironicznie zrozumieć tezy oponentów. Aby wybrnąć z tej sytuacji proponuję jednak rozważenie kompromisów: w przypadku Ukrainy (dopóki jest jeszcze „prozachodnia”) oraz Litwy (dopóki należy do NATO) nie mamy póki co jakichkolwiek roszczeń terytorialnych. Inaczej w przypadku Białorusi (dopóki nią rządzi Aleksnadr Łukaszenka) – tu mamy twarde roszczenie o „Kresy”, które są bezspornie zagarnięte przez tą satrapię.

Koniec końców wychodzi więc na to, że to nie Rosja, lecz my powinniśmy dążyć do zmian w układzie granic w tej części świata aby ostatecznie „obalić Jałtę”.

Na koniec pragnę podzielić się refleksją na wskroś aktualną: prezydent państwa, które – jak wiemy – jest naszym „strategicznym sojusznikiem”, wyrzucił za drzwi prezydenta Ukrainy, który nie chciał podpisać się pod ekonomiczno-prawnym rozbiorem swojego państwa. Ów rozbiór miał być zapłatą za pomoc amerykańską dla „walczącej Ukrainy”. Oczywiście tego rodzaju umowy nie można nazwać „rozbiorem”, bo takie bezeceństwo może być wyłącznie w wykonaniu Rosji (to taka ironia). Ciekawe, czy aby ostatecznie przekreślić „IV rozbiór Polski” nasze demokratyczne rządy wykorzystają pretekst do bezinteresownego wsparcia, którego udzielono Ukrainie w ciągu ostatnich trzech lat? Czy też będziemy dalej bezwarunkowo wspierać „walczącą (jeszcze) Ukrainę”, czy też „Kresy” wrócą do macierzy?

 

Witold Modzelewski

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego

Instytut Studiów Podatkowych

Skontaktuj się z naszą redakcją