W głowach „naszych” ekspertów (jak dotąd z istoty „proamerykańskich”) jakoś nie może się zmieścić (i się już nie zmieści), że „miłujące wolność i demokrację” Stany Zjednoczone są i były imperialistycznym państwem, które systematycznie (choć nie zawsze skutecznie) podbija kolejne terytoria. Ten podbój ma albo charakter „pokojowy” (np. poprzez sfinansowanie przewrotów politycznych lub jakiś tam „kolorowych rewolucji”), albo poprzez agresję militarną, „humanitarne bombardowania” i fizyczne wyniszczanie domniemanych lub rzeczywistych przeciwników. Co prawda ta druga metoda zakończyła się w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat serią upokarzających porażek (Indochiny, Irak, Afganistan), ale za to pierwsza z nich daje większe efekty i trwale poszerzyła amerykański protektorat, zwłaszcza w Europie Wschodniej. Teraz USA potrzebuje sukcesu na drodze „pokojowej” – znamy również plan działania: aneksja ma dotyczyć Kanady (nowy 51 stan), całości lub części Grenlandii, część Panamy oraz części Ukrainy. To zapewne nie pełna lista, bo czas obecny sprzyja wielkim zmianom politycznym. Dlaczego? To już zupełnie inna opowieść i kiedyś do niej wrócę. Najważniejsze jest to, że inne wielkie mocarstwo – Rosja wplątała się w podobny imperialistyczny konflikt: w obecnej sytuacji podając jej rękę można ją więc „kupić” dla amerykańskich planów imperialnych. Nihil novi sub sole: od tysięcy lat na tym polega polityka zagraniczna, którą kieruje „jedenaste przykazanie” – coś za coś. USA wspierając Rosję w zwycięskim zakończeniu wojny z władzami w Kijowie (które po drodze będą prawdopodobnie wymienione) uzyska w zamian jej aprobatę dla swoich, dużo większych (i znacznie korzystniejszych) aneksji. Cóż warta jest z perspektywy Waszyngtonu wschodnia Ukraina, mówiąca w dodatku po rosyjsku, w porównaniu z aneksją Kanady czy nawet tylko części Grenlandii? Tu można upiec co najmniej dwie pieczenie na tym samym ogniu: przecież Rosja stała się liderem antyamerykańskiego Globalnego Południa i przy okazji można ją „wyjąć” z tamtego systemu. Piszę o tym od dwóch lat i scenariusz ten staje się coraz bardziej prawdopodobny.
Wielcy tego świata zachowują swoją pozycję mocarstwa tylko wtedy, gdy chronią swoje interesy zachowując zasadę proporcjonalności: każdy wielki gracz musi bogacić się (kosztem innych) w sposób proporcjonalny – zasada indemnizacji. Błędem jest pominięcie kogoś ważnego w podziale łupów, bo wtedy nie osiągnie się pacyfikacji. Gdyby nasi eksperci od polityki międzynarodowej, a zwłaszcza „geostratedzy”, nie czytali głównie sowietologicznych głupot, być może umieliby przewidzieć taki obrót spraw. Teraz tylko biadolą, że USA „zdradziło” Ukrainę, co bezpośrednio potwierdza podejrzenie, że są oni „sługami narodu Ukraińskiego”, mimo że żyją również z pieniędzy polskich podatników. Owa „zdrada” była czymś prostym do przewidzenia, bo polityczne i materialne wsparcie ze strony USA dla władz w Kijowie lat 2022-2024 było z ich perspektywy czymś absurdalnym: przecież istotna część dostarczonego sprzętu jest już w rękach rosyjskich. Tym wsparciem jednak wypchnięto Rosję w objęcia Pekinu, który już wcześniej jednoznacznie zadeklarował swoją wrogość wobec Ameryki. Można oczywiście przekupić władze w Pekinie oddając im Tajwan (tam też mieszkają Chińczycy), bo amerykańska obrona tej wyspy obiektywnie nie ma żadnego sensu – poza prestiżowo-mocarstwowym. Ale byłaby to kolejna porażka amerykańskiego protektoratu w Azji: wszyscy pamiętamy paniczną ucieczkę wojsk amerykańskich z Kabulu, a wcześniej z Seulu. Prawdopodobnie zostanie więc zrealizowany tańszy i bardziej korzystny dla Waszyngtonu wariant: powrót do tradycji dziewiętnastowiecznych relacji rosyjsko-amerykańskich po to, aby w wielkiej triadzie mocarstw (Chiny, USA i Rosja) zerwać sojusz chińsko-rosyjski. Ten, kto nie jest zacietrzewionym rusofobem i coś tam wie na temat polityki amerykańskiej brał pod uwagę ten wariant od początku (już nie naszej) wojny.

Witold Modzelewski
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Instytut Studiów Podatkowych