Serwis Doradztwa Podatkowego

Szkice polsko – rosyjskie: fałszywe antynomie

W dominującym (czyli wrogim) nurcie polskiego piśmiennictwa na temat Rosji autorzy (nawet tak zacni jak profesor Tadeusz Klimowicz w swojej książce pt. Pożegnanie z Rosją) posługują się często następującą antynomią: w ponurych barwach kreślę „rzeczywisty wizerunek” tego państwa oraz samych Rosjan (korupcja, bezprawie, autorytaryzm, bieda, itp.) a na tym tle chwalą wszystkie ideologiczne zalety tzw. Zachodu (wolność jednostki, demokracja, dobrobyt, praworządność, itp.). Zabieg ten jest z gruntu rzeczy fałszywy, bo wybrane obrazy empiryczne (często mocno podczernione), są konfrontowane z wizerunkiem propagandowym lub postulatywnym. Gdy ktoś chciałby opisać historię owego Zachodu w podobny sposób jak Rosję, pogrążylibyśmy się w depresji wielowiekowego ludobójstwa, kolonializmu, rasizmu, antysemityzmu a nawet wrogości wobec ludzi „nieheteroseksualnych”, bo warto przypomnieć jeszcze nie tak dawno (bo w drugiej połowie zeszłego wieku) w wielu państwach Starej Europy byli oni objęci kodeksem karnym. Fasadowa wizja współczesnej „demokracji liberalnej” jest mocno podkoloryzowana: dominującym sposobem rządzenia jest tam przecież mniej lub bardziej zalegalizowany lobbing a „wielkie korporacje” (czyli amerykańskie) dyktują rządowi swoje warunki, bo przecież za bezpieczeństwo, które daje Europie „amerykański protektorat”, trzeba słono zapłacić ograniczoną suwerennością. Nasi miejscowi obrońcy tejże „demokracji” nie owijają w bawełnę i mówią wprost, że z tej zależności powinniśmy się tylko cieszyć, bo ich misją jest stanie na straży amerykańskich wpływów (to zaszczyt). Upoważnia ich to do piętnowania każdego, kto upomniałby się o naszą lub czyjąkolwiek nominalną suwerenności. Właśnie do tego potrzebny im jest wszechobecny straszak w postaci Rosji. Jest on tak samo sprzeczne wewnętrznie jak porównywanie Rosji z Zachodem, bo ponoć państwo „obnażyło swoją słabość”, „nie jest (i nie było) mocarstwem” i „będzie pokonane przez Ukrainę”, a jednocześnie jest tak silne, że wciąż nam zagraża i niedługo (musi tylko „zebrać siły”) „ruskie tanki” zajmą nie tylko Rygę i Tallin, ale mogą pojawić się na ulicach stolic innych państw nowej a nawet Starej Europy. Ale ta ostatnia refleksja to glossa marginalis.

Dziś najważniejszą wojną jest wojna propagandowa, której pierwszymi i najważniejszymi ofiarami jest rzetelność, obiektywizm i uczciwość. Prawda przegrała ze „zjednoczonym Zachodem”, który dziś prowadzi wojnę z Rosją do ostatniego Ukraińca. Lecz nie warto pogrążać się w odmętach absurdu wojny propagandowej, ale (prawie) każde państwo, które było lub (jeszcze) jest silnym graczem, może być opisane propagandowo tak jak współczesna Rosja. Wiem, że podniosę rękę na obowiązujące świętości propagandowe, ale obraz Stanów Zjednoczonych może być podobnie namalowany, gdy zauważymy nie tak odległe czasy niewolnictwa, handel ludźmi, ludobójstwo rdzennej ludności, segregację rasową i utrzymanie krwawych proamerykańskich reżimów nie tylko w Ameryce Łacińskiej. Czy to jednak oznacza, że jest to kraj „ludobójców”, „handlarzy niewolników” i „krwawych agresorów”? Oczywiście nie, bo twarzą tego narodu są chociażby Janis Joplin, Martin Luter King i Jimi Hendrix (wszyscy przedwcześnie się pożegnali z życiem w niejasnych okolicznościach lub zostali zamordowani) i nie przyćmią ich kreatury lub mordercy, którym nie tylko w tamtym kraju wystawiono pretensjonalne pomniki.

Obie Ameryki buntują się przeciwko nie tylko rządzącym elitom jak i swojej przeszłości. I piszą swoją historię w wersji empirycznej. Tylko my zostaniemy gdzieś na uboczu jako niezbyt mądrzy i zupełnie odklejeni od rzeczywistości wyznawcy niewiarygodnej i w sumie zakłamanej propagandy.

 

Witold Modzelewski

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego

Instytut Studiów Podatkowych

Skontaktuj się z naszą redakcją