Serwis Doradztwa Podatkowego

Szkice polsko-rosyjskie: kilka refleksji o „problemie polskim” w polityce anglosaskiej

Zacznę od bardzo niepopularnej, wręcz zakazanej w polskim „prozachodnim” (innego nie ma) piśmiennictwie politycznym tezy na temat roli państw anglosaskich w naszej bliższej i dalszej historii. Oczywiście idzie tu o Wielką Brytanię w czasach od XVII wieku, oraz Stany Zjednoczone przez ostanie sto pięćdziesiąt lat. Trzeba przypomnieć, że państwa te były w większości swojej historii nastawione do siebie wrogo i nawet prowadziły między sobą krwawe wojny – w końcu USA były zbuntowaną kolonią brytyjską zamieszkałą przez „poddanych jego Królewskiej Mości” (nie licząc „podludzi” w postaci Indian i afrykańskich niewolników). Nasz region świata był przez ostatnie czterysta lat głównie przedmiotem dewastującej penetracji ze strony Londynu: polityka amerykańska pojawia się tu dopiero w XX wieku, choć z przerwami wywołanymi powrotem do izolacjonizmu. Tzw. problem polski w polityce Waszyngtonu zaistniał na krótko kilkadziesiąt lat wcześniej: w czasie wojny secesyjnej u nas wybuchło (nieprzypadkowo) Powstanie Styczniowe, będące antyrosyjską dywersją w czasie, gdy Petersburg w pełni zaangażował się po stronie Unii, a tylko przypomnę, że Konfederaci byli jawnie wspierani przez rząd brytyjski. Wtedy to Abraham Lincoln (prezydent USA) nie szczędził twardych, wręcz wrogich słów pod naszym, polskim adresem wiedząc, że owo powstanie szkodząc Rosji godzi w interesy amerykańskie. Przyjazny Polakom akcent pojawia się dopiero w polityce Thomasa Woodrow Wilsona w 1917 r., który określił warunki polityczne zakończenia Pierwszej z Wielkich Wojen. Po dłuższej przerwie zainteresowanie Polską w Waszyngtonie pojawia się dopiero wtedy, gdy faktycznie pokonana przez Amerykanów Wielka Brytania w czasie Drugiej z Wielkich Wojen (mimo formalnego sojuszu) przestała się liczyć jako „wielkie mocarstwo” przejmując rolę młodszego brata w „amerykańskim protektoracie”.
Zainteresowanie Londynu „problemem polskim” z reguły kończyło się dla nas gorzej niż źle. Dziś już dobrze wiemy, że papierowe gwarancje udzielone nam w 1939 r. miały skierować agresję niemiecką na nasz kraj: Brytyjczycy chcieli „zyskać na czasie”. Wcześniej być może również za pieniądze a przede wszystkim z poparciem Londynu wybuchły dwa „powstania narodowe”: miało być trzecie w 1877 r., ale tym razem na nasze szczęście nic z tego nie wyszło i Polacy nie mieli okazji umierać w interesie Imperium Brytyjskiego. Brytyjczycy wspierali w części Drugiej z Wielkich Wojen polski ruch oporu przeciwko Niemcom, ale ich pomoc ograniczała się do… terenów centralnych Polski: na wschód od linii Curzona nie latały nocą brytyjskie samoloty z pomocą dla potencjalnych insurgentów. Przypadek? Na pewno nie. Kolejnym epizodem polskim w polityce Londynu było hojne poparcie dla związku zawodowego Solidarność, mimo że ówczesna „premierzyca” – Margaret Thatcher brutalnie zwalczyła (i zniszczyła) brytyjski ruch związkowy: bo wolności związkowe i los robotników mają oczywiście pełne wsparcie Londynu, ale poza granicami Zjednoczonego Królestwa.
Teraz należymy wraz z USA i Wielką Brytanią do trójki liderów wsparcia militarnego dla Ukraińców walczących z Rosją. Anglosasom nie grozi wciągnięcie w gorącą część konfliktu: my jesteśmy dużo bliżej. Można podejrzewać, że dobrym (dla nich) obrotem sprawy byłoby militarne wplątanie nas w ten konflikt, bo wyczerpujące się „zasoby ludzkie” Ukrainy nie pozwolą na „długą wojnę”, o której mówi „światowe przywództwo”. Mam nadzieję, że tym razem im się to nie uda.
A tak na marginesie trwającej w Polsce ostentacyjnej celebry medialnej w związku ze śmiercią Elżbiety II (wyrazy współczucia dla pogrążonych w żalu „poddanych Korony Brytyjskiej”)). Biorąc pod uwagę wspólnotę przeszłości, to dużo bliżej nam do Irlandczyków (niż Anglików), bo to oni – podobnie jak my – walczyli z krwawym zaborcą o niepodległość, a kaźń, którą w XIX wieku zgotował Londyn dla głodujących w Irlandii (brak dostaw żywności), przyniosła miliony ofiar, mógłby służyć wzorzec zarówno dla Niemców jak i Bolszewików. W każdym przypadku „nasi” zaborcy w XIX wieku byli wobec Polaków dużo bardziej oględni niż Anglicy wobec „poddanych Jej Królewskiej Mości” będących Irlandczykami.

 

Witold Modzelewski

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego

Instytut Studiów Podatkowych

Skontaktuj się z naszą redakcją