Serwis Doradztwa Podatkowego

Szkice polsko-rosyjskie: między sceptycyzmem a optymizmem

Myśląc o bliższej i dalszej przyszłości Polski balansujemy między sceptycyzmem a pesymizmem. Byliśmy przekonywani przez specjalistów (teraz dalibyśmy tu cudzysłów), że o żadnej „wojnie pełnoskalowej” (co to jest?) między Ukrainą a Rosją nie ma co mówić. Co najwyżej będzie tylko „wojna hybrydowa” (czyli bez użycia broni palnej), ale takimi „wojnami” nikt się nie przejmuje, bo mamy z tym na co dzień do czynienia (również u nas trwa „wojna polsko-polska)). W gadaninę o tym, że to my już „jesteśmy w stanie wojny z Rosją” też nie wierzyliśmy: dominował optymizm, który ma w sobie wiele z myślenia życzeniowego. Nic w tym złego, bo w pesymizmie jest ten sam wątek, tyle tylko, że wynika on z równie bezzasadnego przekonania, że będzie źle a nawet jeszcze gorzej.

Niespodziewanie minął czas optymizmy, jesteśmy sceptykami ze wskazaniem na pesymizm. Obawiamy się, że będą miały miejsce co najmniej trzy złe scenariusze:

  • zostaniemy wprost zaatakowani, bo „Putin nie zatrzyma się na Bugu”, „Ukraińcy walczą o naszą wolność”, „po Ukrainie przyjdzie czas na Polskę” a że Ukraina jest „zbyt słaba żeby wygrać” – jej katastrofa wojenna jest tu nieuchronna,
  • zostaniemy wciągnięci w tę wojnę przez Ukraińców (np. przy okazji „zamykania nieba nad Ukrainą”) lub poprzez nierozważne posunięcia naszych polityków („NATO musi podjąć stanowcze kroki”). Bomby zaczną wtedy wybuchać jednak tylko w Polsce, bo tylko my posługujemy się (w tym cała klasa polityczna) wojennym antyrosyjskim językiem. W tej prognozie wojna jest „nieunikniona”, ale sami ją sprowokujemy lub wciągną nas do niej ci, którzy nam źle życzą (jest ich więcej niż mniej),
  • Rosja odpowie w sposób globalny na sankcje nakładane przez NATO, czyli pojawi się jej „stanowcza odpowiedź” na atak o charakterze ekonomicznym, politycznym i prawnym ze strony USA i jej sojuszników (wasali), lecz przedmiotem ataku będzie najsłabszy i najmniej ważny element tego sojuszu, czyli nikt na Zachodzie (tym prawdziwym) jak zawsze nie będzie chciał „umierać za Gdańsk”. Czyli Rosja nie chce tylko nas atakować, ale dostaniemy po łbie za to, że jesteśmy po jednej ze stron tego konfliktu, nie zachowaliśmy powściągliwości, a nasza klęska będzie kosztem przyszłego kompromisu z prawdziwym Zachodem.

Wiemy, że miliony uchodźców doprowadzą nasze państwo do ekonomicznej i finansowej katastrofy, bo nikt nie jest w stanie utrzymać tak wielkiej ilości ludzi; służba zdrowia załamie się, nie wybudujemy (bo za co?) nowego trzymilionowego miasta wraz z całą infrastrukturą. Osiadła tu nowa mniejszość ukraińska zmieni nasz kraj, który zacznie trochę przypominać Galicję Wschodnią (choć to daleka paralela) okresu międzywojennego.

Możemy tego wszystkiego uniknąć (nic nie jest nieuchronne, chyba że się już przydarzy). Nie musimy dokonywać autodestrukcji w obawie przez przyszłym, ale nie całkiem pewnym” atakiem rosyjskim”. Tym wszystkim, którzy boją się Rosji (do niedawna się nie baliśmy), stawiam pod rozwagę następującą tezę: strach doprowadzi do emigracji kapitałów, deprecjacji złotówki i ucieczki tym razem naszych obywateli (kolejki po paszporty), to nikt nie będzie chciał bronić masy upadłościowej. Jeszcze jest czas aby się opamiętać i podjąć działania w celu jak najszybszego zakończenia tej wojny. Obie strony już ją przegrały: my nie musimy dołączyć do grona pokonanych.

 

Witold Modzelewski

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego

Instytut Studiów Podatkowych

Skontaktuj się z naszą redakcją