Serwis Doradztwa Podatkowego

Szkice polsko-rosyjskie: strategiczny błąd Piłsudskiego sprzed 103 laty

Od początku „operacji specjalnej” na Ukrainie kilkukrotnie stawiałem pod dyskusję pogląd, że jest ona najmocniejszym (i daj Boże ostatnim) postsowieckim akordem w historii współczesnej Rosji. Bezsens tej wojny wpisuje się w tradycję sowieckiej ekspansji militarnej na bliskim pograniczu: począwszy od ataku na Polskę w 1920 roku, poprzez wojnę zimową z Finlandią (1939-1940) do dziesięcioletniej interwencji w Afganistanie, która zakończyła historię Związku Radzieckiego. Rosyjskie wojny XVIII i XIX wieku (nie było ich wbrew pozorom aż tak dużo: Rosja głównie atakowała Turcję, wcześniej w czasie wojny północnej – Szwecję, później walczyła z Prusami w czasie Wojny Siedmioletniej, pokonała napoleońską Francję zdobywając Paryż i – co dla nas szczególnie bolesne – aż trzykrotnie zajmowała lub zdobywała Warszawę) kończyły się mniejszym lub większym sukcesem. Rosja przegrała militarnie tylko jedną wojnę obronną – tzw. wojnę Krymską zakończoną upadkiem twierdzy sewastopolskiej. W przypadku Związku Radzieckiego było odwrotnie: wygrywał on w wojnach obronnych, a dokładnie w jednej, zwanej Wielką Wojną Ojczyźnianą (lata 1991-1945), a z reguły przegrywał w wojnach zaczepnych. Odnosił za to pozamilitarne sukcesy międzynarodowe wspierając ruchy antykolonialne, narodowo-wyzwoleńcze i lewicowe rewolucje (bardzo często wszystkie te trzy walki łączyły się w jedną); pod tym względem owoce tej polityki okazały się najtrwalszą spuścizną postradziecką, bo państwa powstałe w wyniku walki z kolonializmem, są i pozostaną antyzachodnie, a przede wszystkim antyamerykańskie. „Operacja specjalna” na Ukrainie prawdopodobnie niedługo się skończy, bo koszty tej wojny dla całego Zachodu narastają w tempie lawinowym i nie idzie tu tylko o koszty ekonomiczne. Nie zmienia to faktu, że wizerunek tej wojny na długo będzie zaliczał się do serii porażek rosyjskich zwłaszcza upadku koncepcji Ruskiego Miru. Jak każdy konflikt zastępczy (obecnie jest to już konflikt amerykańsko-rosyjski prowadzony krwią Ukraińców) skończy się kompromisem, bo cele strategiczne obu stron nie mogą być obiektywnie zrealizowane:

  • Rosja nie zajmie całej Ukrainy i nie doprowadzi do jej „denazyfikacji” w celu realizacji Ruskiego Miru,
  • USA nie doprowadzi do wykrwawienia Rosji, które miałoby ją na długo osłabić.

Żadna ze stron nie ma sił ani możliwości dla zrealizowania swoich celów. Wyczerpanie materialnych zasobów mobilizacyjnych państw zachodnich, które oddały Ukrainie i prawdopodobnie utraciły istotną część swojego uzbrojenia osłabiając trwale swoje możliwości obronne oraz wysoka inflacja i perspektywa braku ogrzewania w zimę, przyśpieszą presję zakończenia tej wojny. Jeden z dwóch liderów zachodniej „partii wojennej” – premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson nie tylko przegrał w tej walce, ale prawdopodobnie doprowadzi do ostatecznej likwidacji (nie)Zjednoczonego Królestwa.

Również ostateczny bilans tej „operacji” będzie dla Rosji dość gorzki – nie będzie ona nawet połowicznym sukcesem niezależnie od propagandowych zabiegów. O upadku Ukrainy nie będę mówić: to państwo już zostało zniszczone.

My też mamy swój pośredni udział w tej klęsce: gdyby w 1919 roku demokratycznie wybrany Sejm naszego kraju mógł zahamować błędną z istoty politykę Piłsudskiego, prowadzoną wbrew większości jako Naczelnika Państwa polegającą na wspieraniu bolszewizmu w walce z Rosją nigdy nie byłoby Związku Radzieckiego, a historia minionych stu lat byłaby zupełnie inna: nie byłoby Katynia i prawdopodobnie niemieckich obozów, bo Rosja nigdy nie poparłaby niemieckiego narodowego socjalizmu w drodze po władzę. W 1919 roku wojska rosyjskie (tzw. biali) mogli przepędzić na cztery wiatry bolszewickich uzurpatorów, wygnać ich z Moskwy i przy pełnej aprobacie całego ówczesnego Zachodu (tak, tak), przywrócić w Rosji „prawowite rządy” czyli antybolszewickie. Wszystkie polskie sieroty po Piłsudskim (teraz i kiedyś) powtarzają tezę, że Rosja wtedy nie podzieliłaby się ziemiami trzeciego zaboru z 1796 roku i nie oddałaby nam ani Wilna ani Lwowa. Bolszewicy oddawali nam również Mińsk Białoruski, bo za polityczne uznanie przez kogokolwiek byli skłonni zapłacić wiele, zwłaszcza że płacili nie ze swojej kieszeni. Ostatecznie przegraliśmy nasz spór o ziemie Trzeciego Rozbioru (tereny zajęte w Pierwszym i Drugim Rozbiorze odpuściliśmy sobie już w 1922 roku w Traktacie Ryskim). Na tych ziemiach powstały aż cztery nowe państwa (Litwa, Łotwa, Białoruś i Ukraina) i tu już nic się nie zmieni: nas tam już nie ma i nigdy nie będzie. „Po drodze” straciliśmy co najmniej kilka milionów naszych obywateli (łącznie z Polską diasporą żydowską) nie mówiąc o stratach materialnych i kulturalnych.

Powtarza się więc pytanie: czy polityczna głupota w postaci wspierania w 1919 roku bolszewickich uzurpatorów w walce z Rosją nie powinna być wreszcie osądzona i napiętnowana?

 

Witold Modzelewski

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego

Instytut Studiów Podatkowych

Skontaktuj się z naszą redakcją